#22: insanity workout - wrażenia cz. 1

Heeej Robaczki!
Pogoda oczywiście licha i zastanawiam się, kiedy w końcu zacznie porządnie lać i grzmieć. Nienawidzę takich ponurych dni pod znakiem zapytania. Poszłabym pobiegać! Moje ENDOMONDO aż krzyczy, aby je włączyć. Tak apropo:
Dziękuję Oli, za przydatne porady pod kątem biegania, przemiłe szczere rozmowy i oczywiście filmik na którym zjada maturę! ;D Jesteś niezastąpiona!
I kolejne, tym razem pozdrowienia, dla Michała, który twierdzi, że wygląd to sprawa drugorzędna i nie spali się nim kalorii. Mam nadzieję, że niedługo będziesz mógł śledzić mój profil na ENDOMONDO (ja sama mam taką nadzieję ;p)
Gratuluję Karolinie samozaparcia, motywacji i chęci do dalszego działania, mimo że problemy z kolanem znacznie utrudniają i ograniczają wybór odpowiednich ćwiczeń. Jesteś wielka i trzymam za Ciebie mocno kciuki! Liczę też, że przybiegniesz do mnie niedługo i razem pobiegamy ;))



Wczoraj minął tydzień odkąd zaczęłam ćwiczyć INSANITY.
Wrażenia? Totalna rewelacja!

Ale może zacznę od początku...
Na INSANITY zdecydowałam się, dzięki opiniom ludzi na forach internetowych. Szokujące efekty i szczęście jakie biło z każdego wpisu na blogach, zadecydowało o wyborze tego programu treningowego. Zdawałam sobie sprawę, że ten program nijak ma się do mojej, dotychczasowej sielanki, którą przeprowadzałam w towarzystwie Ewy Chodakowskiej i Melanie Brown. Często łącząc te oba treningi, ze względu na zwiększenie efektów, ale także na ich monotonię.
Na pierwszy rzut oka INSANITY nie wygląda wcale tak strasznie, kilka podskoków, trochę pajacyków, szczypta pompek i kilka łyżeczek interwałów wyglądało kusząco. Pomyślałam, że skoro potrafiłam przez 75 minut ćwiczyć każdy jeden mięsień z Mel, teraz mogę to robić jeszcze intensywniej, jeszcze skuteczniej w towarzystwie ogromnie seksownego i motywującego Shauna T.  Udało mi się również przekonać do walki mojego chłopaka, który z reguły strasznie sceptycznie podchodzi do takiego "skakania przed komputerem", bo woli uprawiać sport na świeżym powietrzu. Traktuję, więc jego chęci i pewnego rodzaju motywację za swój malusi sukces!
Początki do najłatwiejszych nie należały, co z resztą odzwierciedlają wyniki pierwszego fit testu (INSANITY: Fit Test & Dig Deeper), który na tle innych bloggerów wypadł dość słabo, a nawet bardzo, bardzo słabo. To nie jest jednak powód, aby się zniechęcać. Marne wyniku tłumaczyłam złą kondycją i złym dniem, bo wiedziałam, że nie dałam z siebie 100%.
Pierwszy tydzień upłynął pod hasłem: "przygotuj się na prawdziwe szaleństwo". Skupiłam się na przyswajaniu treningów, na technice, na ćwiczeniach, które sprawiały mi trudność. To był tydzień zapoznawczy z INSANITY, teraz jesteśmy na "TY" i od  dziś zaczyna się totalna walka o new body!
Dzięki temu, że dopiero teraz zobaczyłam jak ogromny wysiłek trzeba włożyć, by dobrnąć do końca, wizualnie banalnego treningu wiem, że wszystko, czym do tej pory zaśmiecałam swoje ciało wylądowało w koszu. Totalnie zmienił się mój jadłospis. Pokochałam warzywa na patelnię, których wcześniej unikałam jak ognia. Nie ciągnie mnie do słodyczy, chociaż ostatnia sobota, to moment, w którym pozwoliłam sobie na odrobinę szaleństwa. Nie jem masła, unikam wszystkiego co smażone. Pierwszy raz w życiu miałam okazję sprawdzić jak smakuje mozzarella w przepysznej sałatce (dziwne ale prawdziwe, bo wcześniej nie przywiązywałam tak dużej wagi, do tego co znajdowało się na moim talerzu). Staram się jeść racjonalnie, nie przejadać się, pić zieloną herbatę i ok. butelki 1,5 litrowej wody dziennie. Unikam jedzenia bezpośrednio przed snem i mimo szczerych chęci nie mam kompletnie jak spożywać 5 posiłków dziennie i zalecanych przy INSANITY ponad 2000Kcal... To pewnie źle, ale nie jestem w stanie opychać się masowa ilością jedzenia.
Co ważne, czuję, że jest coraz lepiej. Złamałam 1 zasadę treningu: "Nie mierz się zbyt często" i dziś sięgnęłam po miarę krawiecką, by zobaczyć, czy faktycznie hektolitry wylanego potu, naciągnięty mięsień szyi i okropny ból mięśni łydek i ud w pierwszych dniach były warte zachodu.
Sami zobaczcie:

Podsumowując:
Fit Test - 30 minut
Plyometric Cardio Circuit - 2x42 minuty
Cardio Power & Resistance - 40 minut
Cardio Recovery - 33 minuty
Pure Cardio - 38 minut

Razem: 225 minut ćwiczeń -> 3750 Kcal out!
              16 cm mniej
              lepsza kondycja
              umiejętność utrzymania oddechu na normalnym poziomie
              satysfakcja
              kolejny mały sukces!


Jestem PRZE SZCZĘŚLIWA!